Stodoła u Jojo | 2019-08-03
Pamiętam jak mniej więcej trzy lata temu, odwiedzając stodołę u Jojo prywatnie, przy wieczornym winie Jo opowiadała o ślubie swojej córki. Że był w stodole, w tej, w której właśnie siedzieliśmy, że pomysł był spontaniczny, ale jak się okazało najlepszy z możliwych. Że sąsiedzi zamiast narzekać na hałas, wzywać policję, bo zagłuszanie ciszy nocnej rzadko się na tej wsi zdarza, podzielili się masłem, serami, jajkami i co tam jeszcze znaleźli w swoich spiżarniach. To był czas kiedy o ślubach w stodole mało kto marzył, bo nie wypada i jakoś tak dziwnie, ubogo, staroświecko. Później był jeszcze jeden ślub, przyjaciół rodziny. Oni też chcieli stodołę i widok na Tatry z tarasu. I o tym ślubie też Jo przy tym winie opowiedziała. Myśl o tym, że chciałbym kiedyś być częścią podobnej historii zakiełkowała. Jednocześnie wiedziałem, że może być trudno, bo Jojo nie często robi podobne wyjątki. Raczej rodzina i przyjaciele i przyjaciele przyjaciół. Dwie butelki wina nie wystarczą. Ale dla Zuzy i Edwarda zrobiła i wcale się jej nie dziwię. Trafił swój na swego, więc musiało się udać. Nawet pomimo kapryśnej górskiej pogody. Po deszczu zawsze wychodzi przecież słońce, a czasami jeszcze taka panorama, że tylko stać i się gapić. Zuza, Edward dziękuję, że mogliśmy w sierpniu w ten horyzont gapić się razem.
2 komentarze